Był chłodny październikowy wieczór. Słońce już prawie schowało się za horyzontem, zimny wiatr poruszał żółtymi i pomarańczowymi liśćmi na drzewach. Siedziała w dyżurce, popijając kawę i przeglądając dokumenty, gdy odebrała telefon od kolegi z pracy, znajdującego się w innej części budynku.
- Dominiczko, skarbie ty mój jedyny, kochana moja wspaniała współpracownico - zaczął swoją litanię.
- Mów, o co ci chodzi - warknęła, trochę zbyt ostro.
- Zastąpisz mnie na SORze? Błagam. Muszę dziś wyjść wcześniej, a skoro i tak masz nockę, to dwie godzinki cię nie zbawią. A ja zapomniałem o rocznicy teściów! - jego głos brzmiał, jakby miał się rozpłakać.
- Maciek - westchnęła, mając ochotę uderzyć się dłonią w czoło. - Dobrze, ale wisisz mi przysługę.
- Kochana jesteś - usłyszała cmoknięcie, które miało być przesłaniem całusa.
Wstała, wzięła swój kubek z kawą, która trochę wystygła, oraz teczkę z dokumentami dotyczącymi swoich pacjentów, po czym skierowała się w stronę windy. Gdy znalazła się w gabinecie, usiadła za biurkiem, patrząc na Macieja, który zbierał się w pośpiechu, zapomniawszy się przebrać z roboczego kitla.
- Weź to zdejmij, bo pomyślą, że uciekłeś od operowanego pacjenta - podpowiedziała, gdy Stankiewicz rozciął rękę kartką papieru, którą musiał jeszcze podpisać, i zakrwawił większość białego fartucha.
- Matko, Miśka, ratujesz mi życie.
- Idź już, bo się teściowie wściekną i nawet moja pomoc cię nie uratuje - wypchnęła go za drzwi.
- Dziękuję! - usłyszała jeszcze i przewróciła oczami.
Chwilę później do pomieszczenia zapukała pielęgniarka, która miała przynieść jakieś dokumenty.
- A gdzie Maciek? - zdziwiła się, kładąc dwie teczki na stole.
- Zgadnij.
- Zapomniał o czymś?
- Rocznicy teściów.
- Ten chłopak powinien to sobie zapisywać na czole - westchnęła kobieta, po czym wyszła.
Dominika nie mogła długo nacieszyć się samotnością. Zbliżała się godzina dziewiętnasta, więc teoretycznie zaraz powinien pojawić się jej, a właściwie Maćka zmiennik. Niestety, temu zepsuł się samochód i musiała siedzieć tu jeszcze półtorej godziny, dopóki nie przyjedzie autobusem. Po opatrzeniu trzech rowerzystów z obtarciami, jednego dziecka ze skręconą kostką i jednej staruszki, której wyskoczyło biodro, była wykończona. Tej nocy źle spała, miała koszmary, a do tego nie był to dla niej jakiś szczególnie dobry dzień. Od rana miała zły humor. Do drzwi ktoś zapukał, a po chwili się otworzyły i pojawiła się w nich głowa mężczyzny w okularach, z kilkudniowym zarostem.
- Można? - spytał ostrożnie.
- Tak, co się dzieje?
Wszedł do pomieszczenia, trzymając się za rękę, która była spuchnięta. Miał na sobie czarno - pomarańczowy dres Jastrzębskiego Węgla, a w drugiej ręce kartkę otrzymaną w recepcji.
- Co się stało? - ponowiła pytanie, gestem pokazując, by usiadł na kozetce.
- Głupia sprawa - zaczął. - Pośliznąłem się i upadłem, ręka mnie zabolała, ale pomyślałem, że to po prostu od uderzenia. Chciałem wstać, ale nie mogłem się na niej oprzeć, a do tego spuchła.
Dłońmi dotknęła przedramienia, a następnie nadgarstka mężczyzny, próbując stwierdzić, co mogło mu się stać, jednak opuchlizna była tak duża, że nie mogła nic wyczuć.
- Dam panu skierowanie na prześwietlenie, a gdy je pan zrobi niech pan czeka na korytarzu, ja pana zawołam - podała mu wydrukowaną kartkę.
Dwadzieścia minut później, zawitał z powrotem do jej gabinetu, a ona już przeglądała zdjęcia rentgenowskie uszkodzonej ręki.
- Na szczęście, panie Kubiak, ręka nie jest złamana. Zwichnął pan staw nadgarstkowy. Trzeba go nastawić, a następnie unieruchomić. No i będzie pan miał na parę tygodni siatkówkę z głowy.
- Ale to niemożliwe! - zaczął protestować siatkarz. - Nic mi nie jest!
- Gdyby panu nic nie było, nie znalazłby się pan tutaj. Woli pan mieć teraz kilka tygodni wolnego na doprowadzenie ręki do stanu używalności, lub może pan grać z takim urazem, ale dużo pan piłek nie podbije - wzruszyła ramionami. - Pana wybór.
Witam na czymś nowym. Podoba się? Zostaniecie? :)
+ Zakładka "Informowani"